Get Even More Visitors To Your Blog, Upgrade To A Business Listing >>

Live from New York: tym razem nieco inaczej niż zwykle

Czas na ciąg dalszy relacji z naszego jesiennego pobytu w Stanach. Tym Razem moje przemyślenia z kilkudniowej wizyty w Nowym Jorku, gdzie zatrzymaliśmy się w drodze powrotnej do Korei.


Jesienny Manhattan...

Po blisko tygodniu w Orlando, z ulgą wracamy do NYC. Odkąd odwiedziłem to miasto po raz pierwszy w 2013 r., jestem tutaj co najmniej raz do roku. Tak, to właśnie jedna z tych przyjaźni na całe życie, o których pisałem przy okazji Live from Tokio. I zgodnie z regułami takiej przyjaźni, nigdy Nowego Jorku nie zwiedzam; poza tarasem widokowym w Empire State Building, nie odwiedziłem dobrowolnie i w sposób zaplanowany żadnego z miejsc o których rozpisują się przewodniki. Zamiast tego, ilekroć tu jestem, błąkam się po mieście i chłonę je całym sobą – wraz z jego zakorkowanymi ulicami, tłumami wiecznie pędzących dokądś ludzi, nieustannym hałasem i… smrodem. I jak nigdzie indziej, żaden z tych elementów mnie nie irytuje, komponując się pozostałymi w jedyną w swoim rodzaju doskonałą całość.


Czym byłby Manhattan bez tych "kominków"?

W tym roku jesteśmy w Nowym Jorku w momencie szczególnym – niespełna tydzień po zamachu terrorystycznym, w którym 31 października na West Street zabitych zostało osiem osób. Wszystko to działo się dosłownie o jedno skrzyżowanie od naszego hotelu… Obok świeżych blizn – te starsze, ale równie bolesne w postaci 9/11 Memorial Museum. Pamiętam moją pierwszą wizytę tutaj w 2013 r.; wtedy był to jeszcze wielki plac budowy i żeby dostać się do środka, trzeba było przejść przez kontrolę bezpieczeństwa, niczym na lotnisku. Teraz 1 WTC tętni życiem od wczesnego rana do późnego wieczora, a nocą nie jest już ciemną plamą na mapie Manhattanu.


Jedno z miejsc, gdzie 31.10.2017 ginęli niewinni ludzie...

Raz do roku Nowy Jork staje się dla mnie wielkim interaktywnym telewizorem, w którym obserwuję ludzi rzuconych przez los na to skrzyżowanie świata: nowojorczyków biegnących co rano do pracy i wyruszających w (czasem nie najkrótszą) drogę powrotną do domu późnym popołudniem, rzesze poruszających się bez ładu i składu turystów, przepełnionych godnością bezdomnych oraz wszystkich tych, bez których to miasto byłoby pozbawione duszy: ulicznych sprzedawców, taksówkarzy, dostawców, policjantów, śmieciarzy… Mój nowojorski film ma niezliczone rzesze bohaterów – wyłącznie pierwszoplanowych.


1 WTC wpisała się na dobre w panoramę Dolnego Manhattanu

Tym razem szerokim łukiem omijamy Times Square, który od zawsze kojarzył mi się z dążeniem ludzkości ku nieuchronnej zagłdzie. Dzięki wyborowi hotelu Conrad na Dolnym Manhattanie, co rano możemy podglądać „mieszkańców” okolicznych biurowców. Codziennie, parę minut po 7 rano schodzimy do Pick A Bagel, zamawiamy po kawie i bajglu, siadamy przy oknie i obserwujemy. Co chwilę metro wypluwa następną falę ludzi: niektórzy w biegu spalają pierwszego (lub kolejnego) porannego papierosa, inni pochłaniają śniadanie lub chociażby kawę. Niektórzy zdążają do pracy z nadzieją na lepszy dzień; sposób poruszania się innych wskazuje, że ta nadzieja już dawno zgasła lub została wyparta przez rutynę. Czasem pojawia się „bokser”, który za chwilę rozpocznie kolejną ringową potyczkę, lub „rekin” ze spokojem kontrolujący swój kawałek oceanu… Mógłbym to oglądać bez końca!


Opustoszały Battery Park...

Początek listopada do najcieplejszych się nie zalicza, szczególnie nad Hudsonem. Ale Manhattanowi w tej wietrznej i czasem deszczowej jesiennej aurze jest do twarzy. Przenikliwe zimno nie powstrzymuje nas przed porannymi spacerami po wyjątkowo opustoszałym Battery Park, ani przed zagłębieniem się w wąskie uliczki Tribeca, gdzie przeszłość spotyka się z nowoczesnością.


... i pełna kontrastów Tribeca

Słów kilka o trzech miejscach na kulinarnej mapie NYC. Jedno rozczarowanie, jedna pozycja do wymazania oraz jeden ukryty klejnot. Na początek, Nobu Downtown. Niby to samo menu co w „starym” Nobu Tribeca, ale atmosfera tamtego miejsca najwyraźniej wyparowała w trakcie przeprowadzki do nowej siedziby. Obiad jest już tylko obiadem, a nie przeżyciem. Rozczarowanie. Dalej, Pure Thai Cookhouse. Do wymazania – tak z kulinarnej mapy Nowego Jorku, jak i z pamięci. Jedzenie nadal świetne, ale czekanie na stolik przez półtorej godziny to znaczna przesada. No i na koniec, Sushi Azabu – ukryty klejnot. Ukryty dosłownie, bo po otwarciu niepozornych drzwi trzeba zejść wąskimi stromymi schodkami do sutereny. W środku kilka stolików i niewielki bar, za którym króluje małomówny japoński szef. Ale dlaczego miałby cokolwiek mówić, skoro jego sushi potrafi samo przemówić do zmysłów? Przez chwilę zapominamy, że jesteśmy w Nowym Jorku – także dzięki (uwaga, uwaga!) nieograniczonym dolewkom zielonej herbaty.


W Sushi Azabu poczujecie się jak w Japonii...

W środowe popołudnie opuszczamy Manhattan i jedziemy Uberem do Newark. Przed krótką nocą w lotniskowym Hiltonie i wczesno-porannym lotem do San Francisco, jeszcze niezapomniany wieczór z Chrisem Botti i jego zespołem w New Jersey Performing Arts Center. Wisienka na torcie…


Może trudno w to uwierzyć, ale to również jest Manhattan!

Za nieco mniej niż rok kolejna konferencja AMWA – tym razem w Waszyngtonie. Zapewne po drodze znowu się spotkamy, New York City. Do zobaczenia przyjacielu!



This post first appeared on Polak W Seulu, please read the originial post: here

Share the post

Live from New York: tym razem nieco inaczej niż zwykle

×

Subscribe to Polak W Seulu

Get updates delivered right to your inbox!

Thank you for your subscription

×