Get Even More Visitors To Your Blog, Upgrade To A Business Listing >>

Nie taka cudowna | “Ms. Marvel” – sezon 1, odcinki 1-3 – recenzja serialu

6/10

W Marvelu powoli, ale skutecznie rozkręca się wiekowa rewolucja. Pokolenia 30, 40 i 50-latków ratujących świat, robią coraz więcej miejsca na ekranie młodszym superbohaterom. Chociażby “Hawkeye” dał nam Kate Bishop, “Doktor Strange w multiwersum obłędu” Americę Chavez, a teraz własny serial dostała Ms. Marvel. Szkoda tylko, że z czasem widowisko traktujące o jej przygodach traci impet i z małego objawienia zmienia się we flaki z olejem.

“Ms. Marvel” to czystej maści superbohaterszczyzna z rześkimi adnotacjami tu i ówdzie, odróżniającymi obraz od innych historii o ludziach, którzy mogą nieco więcej. Poza zdartą kliszą – zapewniającą nam kolejną historyjkę z cyklu: od przeciętnego zjadacza chleba do superbohatera – dostaliśmy niesłychanie kolorową, przyjemną, dosyć emocjonalną opowieść, w której przy okazji przybliżono, podobno dosyć wiernie, życie pakistańskiej diaspory w Jersey City.

Jednak przede wszystkim cała rzecz traktuje o zwyczajnej nastolatce, Kamali Khan (w tej roli bezbłędna Iman Vellani) – jej problemach, dziwactwach i umiłowaniu do ludzi z supermocami. Żeby było przewrotniej i w ramach superbohaterskiego nurtu, ona również zyskuje wyjątkowe moce i zaczyna się żywo zastanawiać, co z tym fantem zrobić. W końcu wielka moc to wielka odpowiedzialność.

Na “Ms. Marvel” czekałem z niezwykłą niecierpliwością, gdyż to właśnie ten serial był jedną z najbardziej oczekiwanych przeze mnie odcinkowych historii od Marvel Studios.

Od kilku lat nie jestem na bieżąco z tym, co się dzieje z nastoletnią heroiną na kartach komiksów. Najpewniej nawet już nie Jest nastolatką. Chociaż tutaj mogę się mylić, gdyż czas w komiksowym świecie płynie ciut wolniej niż w rzeczywistości. Aczkolwiek za początki kariery superbohaterskiej darzę ją wyjątkowo ciepłymi wspomnieniami. Tym większy był mój entuzjazm, kiedy okazało się, iż dostanie własny serial po niespełna dekadzie od debiutu na papierze.

Komiks z udziałem tej superbohaterki niby nie był wyjątkowo oryginalny, ale i tak niósł ze sobą powiew świeżości w nieco zbyt hardo napakowanym testosteronem świecie. Świecie, który dał nam Wolverine’a, Spider-Mana, Kapitana Amerykę, Iron Mana, Thora czy Hulka.

Malutka Kamala przez rzekę mogła obserwować obronę Nowego Jorku przed Lokim i armią Chitauri (Disney)

Chwilę wydawnictwu zajęło, bo aż pół wieku czekaliśmy, żeby ktoś w Marvel Comics stworzył prawie od zera kompletną postać kobiecą (umówmy się, że bohaterska spuścizna po Kapitan Marvel w komiksie jest więcej niż warta odnotowania – jest po prostu ważna) mającą zadatki ku temu, aby być kolejną wielką rzeczą, a nie jedynie jedną z wielu superbohaterek z historiami do przeczytania i szybkiego zapomnienia, jakich wydawnictwo ma setki. Wcześniej kobiety traktowano raczej jako dodatki do męskiej ekipy. Z nielicznymi chlubnymi wyjątkami. Jakkolwiek niezbyt często nakreślano je porównywalnie ciekawie, a ich dramaty rzadko były nam tak bliskie, jak to jest w przypadku Kamali.

Główną bohaterkę traktowałem jako pierwszą faktycznie interesującą odpowiedź na Spider-Mana. Kamala jest tak samo fajna, jak fajny był Peter Parker, kiedy jeszcze był nastolatkiem. To zabawna, czarująca i ciągle się ucząca otaczającego ją świata nastolatka – z całym bagażem problemów, jakie to ze sobą niesie. Jest ludzka, normalna i do wielu jej problemów każdy z Was mógłby się na jakimś etapie życia odnieść. A to chyba najważniejsze, aby nie tylko z bohaterką sympatyzować, ale także poczuć, iż ma się z nią coś wspólnego.

Kiedy dowiedziałem się, że powstanie serial z jej udziałem, nie byłem specjalnie zaskoczony, gdyż duży czy mały ekran jej się po prostu należał.

Od razu trafiamy do Jersey City, gdzie Kamala prowadzi dosyć pospolite życie licealistki. Nie jest popularna, świat fantazji jest jej najbliższy, a przyjaciele dziewczyny to podobne do niej geeki i nerdy. Amerykanka o pakistańskich korzeniach chciałaby żyć pełnią życia i realizować marzenia. Jednak jej nieco apodyktyczna rodzina stara się trzymać 16-latkę w ryzach, a matka co rusz sprowadza ją na ziemię prosto z obłoków, w których bohaterka spędza mnóstwo czasu. W końcu wokół tyle zepsucia i niebezpieczeństw czyha na młodzież.

Iman Vellani pomimo niewielkiego doświadczenia jest znakomita w roli Kamali Khan (Disney)

Mimo to jest uśmiechnięta, pełna życia, pozytywna, a swój czas dzieli między dom, szkołę i dziwactwa snute z przyjaciółmi – bystrym, aczkolwiek doświadczonym przez życie Brunem (Matt Lintz) i rezolutną, ale walczącą z osobistymi niepewnościami Nakią (Yasmeen Fletcher).

W świecie, w którym żyje Kamala, świat kręci się wokół superbohaterów, co chwilę ratujących Ziemię, nierzadko przed nimi samymi. Podobnie jak w “The Boys”, w filmowym świecie Marvela również są swego rodzaju celebrytami. Dziewczyna ich rysuje, przebiera się za nich, a w sieci opowiada historie o nich. Żyje supermocnymi, chociaż ma świadomość, iż nigdy nie będzie jednym z nich. Ona ma problem ze zdaniem prawa jazdy, a co dopiero mówić o ratowaniu ludzkości przed podobnymi do Thanosa czy Ultrona.

Życie Kamali obraca się o 180 stopni, gdy wybierając się na konwent, na który zresztą matka jej nie puściła, zakłada stary bibelot od babki jako ozdobę do cosplayu. Okazuje się, że niepozorna bransoleta sprawia, iż dziewczyna zyskuje wyjątkowo barwne, nadludzkie moce. Wkrótce po raz pierwszy ratuje dzień. Dzięki jej interwencji najpierw wybawia uczestników Avengers Conu od tragedii, a nieco później udaje jej się ocalić młodego chłopaka przed niechybną śmiercią. Pech, że na jej trop wpada agencja Damage Control oraz zaczyna interesować się nią tajemnicza grupa odmieńców.

Początkowo bohaterka myśli, że super moc jest, no właśnie, super, ale z czasem zaczyna jej nieco ciążyć (Disney)

Kamala to żaden innowator, który przywdziewa śmiertelnie niebezpieczną zbroję. Nie jest naukowcem zmieniającym się w monstrualnego potwora niszczącego wszystko dookoła. Nie wychowywała się obok przeróżnych bóstw. Na zabójcę nie szkoliły jej ani amerykańskie, ani rosyjskie władze. Nie jest też superżołnierzem uwielbianym przez tłumy. To zwykła nastolatka, ze zwykłymi marzeniami i problemami, która kompletnie na to nieprzygotowana wkracza na niezwykłą ścieżkę.

Jest słodko, kolorowo, bywa nawet romantycznie. “Ms. Marvel” niemal idealnie wpisuje się w nastoletnie superbohaterskie fabuły, które mogą spodobać się również dojrzalszej widowni. Niemal.

Produkcja przyozdobiona w tak lubiane przeze mnie pstrokate efekty rodem z filmu “Scott Pilgrim kontra świat” bawi swoją lekkością wyrażającą się w zdjęciach, montażu i efektach specjalnych. To się bardzo przyjemnie ogląda. Tym przyjemniej, gdyż od strony realizacyjnej to serialowy Marvel w całej okazałości. Widzowie, którym nie przeszkadzają pomniejsze wpadki i uproszczenia w poprzednich widowiskach Marvela na Disney+, odnajdą się tutaj bez większego grymaszenia.

Serial nie boi się zasypywać widza wiedzą o kulturze i społeczeństwie pakistańskim. Wręcz z nim oswaja. Nie wszystko z tego zrozumiałem, ale na tym polega urok odmiennych kultur. Ta produkcja sprawia, iż chciałbym dowiedzieć się o Pakistańczykach więcej na własną rękę.

Minie trochę czasu, zanim nastoletnia heroina wymyśli swoją superbohaterską tożsamość. W pierwszych trzech odcinkach nie ma ani finałowego kostiumu, ani jeszcze nie wpadła na to, żeby ochrzcić się mianem Ms. Marvel (Disney)

To po prostu przyjemny serial, w którym równie ważne, a może nawet ważniejsze niż supermoce są osobiste zagwozdki bohaterki i jej przyjaciół, aniżeli same epickie starcia z antagonistami. To trochę taka mieszanka “Iron Mana” z “iCarly”. W serialu padają takie słowa jak przyszłość, odpowiedzialność, rodzina, a w powietrzu unosi się miłość, ale od czasu do czasu trzeba też biegnąć na ratunek albo samemu ratować się z opresji.

Tak zachwycałem się i zachwycałem serialem, aż do serwisu wskoczył trzeci odcinek. Wraz z nim niemal cały czar prysł.

Od razu odnotuję, iż scena taneczna rozbraja i chyba tylko dla niej oraz dla niewypadnięcia z sezonowego ciągu przyczynowoskutkowego, warto obejrzeć trzeci odcinek. Bollywood unosi się tu w powietrzu, co cieszy i bawi. Jednak wiele więcej dobrego o tym, co zobaczyłem, nie mam do odnotowania.

Nie wiem, co mnie bardziej poirytowało w “Przeznaczeniu” – papierowi wrogowie, mierny scenariusz czy też jedna z najgorszych, a może nawet najgorsza bijatyka w dziejach, jaką do tej pory zaserwowano nam w produkcjach wchodzących w skład Marvel Cinematic Universe??? Walka była bez polotu, bez faktycznego poczucia zagrożenia, niemrawa, nieprzemyślana. Bogu ducha winni ludzie padali jak muchy, a nasi nastoletni bohaterzy, oczywiście, wyszli ze wszystkiego bez większego szwanku. Po wielkim zamieszaniu nawiali cichutko, tylnym wyjściem, kiedy na głowie mieli rozwścieczoną bandę istot z supermocami oraz agentów rządowych najpewniej mających spore problemy ze wzrokiem lub orientacją w terenie, pomimo technologicznych cudów na patyku, którymi się wspomagają.

Moce Kamali nieco różnią się o tych, które znamy z komiksów o jej przygodach (Disney)

Trzeba zaznaczyć, że w serialu zmiany względem komiksu poszły dosyć daleko. Zarówno w kwestii mocy, jak i pochodzenia Kamali. Czego kompletnie nie mam twórcom za złe, bo fakt, iż Kamala nie jest Inhumaką, finalnie niewiele zmienia. Szkoda tylko, że tutaj grupka, która chce wykorzystać umiejętności Kamali jest skrajnie nijaka, przerysowana i po prostu nieciekawa. Gang Olsena ma w sobie więcej powabu niż oni. Poważnie.

Ponadto twórcy kompletnie nie mieli pomysłu na to, jak wystarczająco umotywować działania złoczyńców. Zamiast skupić się na dramacie czy budowaniu napięcia, wpychają na pierwszy plan na chama międzywymiarowe podróże, mitologię oraz zalatujące tanizną, nieprzyjemnie teatralne scenki z przeszłości, które nawet nie próbują być plastrem na problemy serialu.

Kim byłaby superbohaterka bez porządnego sidekicka? Poniekąd tę rolę odgrywa Bruno (Disney)

Nieco przypomina mi to egipską dziecinadę, jaką na nasze nieszczęście uraczono nas w drugiej połowie pierwszego sezonu “Moon Knighta”. Jednak poprzedniemu serialowi Marvela chwilę dłużej zeszło, żeby przejść w meandry bylejakości. “Ms. Marvel” robi to nieprzyjemnie szybko, bo już w trzecim odcinku. Przed nami kolejne trzy, zanim na ekran wskoczą ostatnie napisy końcowe i biorąc pod uwagę zakończenie najnowszego odcinka, nie jestem dobrej myśli.

Widzę, że Marvel Studios chce trafiać do przeróżnych kultur i narodowości. To zacne i daje nadzieję, że kiedyś superbohaterzy zawitają również do Polski, ale studio mogłoby to wszystko robić z większym polotem. Tak jak sabat czarownic w “WandaVision” był nijaki, naśmiewanie się z Kamieni Nieśmiertelności w “Lokim” umniejszyło wszystko to, czego byliśmy świadkami w “Avengers: Koniec gry”, tak tutaj całe to dżinnowe czary-mary nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia.

Pakistańskie korzenie Kamali są dla opowieści kluczowe (Disney)

W czwartej fazie rozbudowa filmowego uniwersum wychodzi studiu miejscami nieco pokracznie i momentami mam wrażenie, że prezes Marvel Studios nieco stracił kontrolę nad tym, co się w firmie dzieje. Przy takim natłoku produkcji rokrocznie nie ma się czemu nadto dziwić. Co nie zmienia tego, że tęsknię do czasów, kiedy niemal każde widowisko było wypieszczone i wymuskane do oczekiwanej nieprzyzwoitości.

Szkoda, bo początek “Ms. Marvel” to była petarda. Niestety, ta petarda szybko przeistoczyła się w niewypał.

To szerszy problem. “Ms. Marvel” jest dla mnie koronnym dowodem na to, że superbohaterskie produkcje z Disney+ mają pewien kłopot. Seriale produkowane przez Kevina Feige zaczynają się zazwyczaj świetnie, ale z czasem tracą ikrę lub ich fabuły posuwają się w przedziwne zakątki. Tak było nie tylko z finalnie pokpionym “Moon Knightem” czy niezbyt ciekawie zakończonym “Hawkeyem”. Nieco zawiedziony byłem także kulminacją “Lokiego”. Najlepsze wspomnienia mam z tego, jak zamknięto “WandaVision” oraz “Falcona i Zimowego Żołnierza”.

Pierwszy superbohaterski outfit Kamali nie jest zbyt spektakularny, wydarzył się przypadkowo, ale tworzyła go z zaangażowaniem i z sercem (Disney)

Nie pomogła tu Bisha K. Ali, jako twórczyni. Szkoda, że nie dano jej jakiegoś mocnego wsparcia. Do tej pory pracowała między innymi nad scenariuszami do “Dziecka”, serialowych “Czterech wesel i pogrzebu” czy “Lokiego”. Poza ostatnim z wymienionych, żaden wielkim sukcesem się nie okazał. Tutaj Marvel powinien się uczyć, jak to rozgryziono na Hulu, gdzie powstają jedne z najlepszych tegorocznych opowieści – od “Pam i Tommy’ego” poprzez “Zepsutą krew” na “The Girl from Plainville” kończąc. Zazwyczaj seriale dostają przemocną ekipę pisarską, która dowozi materiał w każdym calu.

Mimo potknięć nie mogę napisać, że “Ms. Marvel” to serial zły. Polubiłem jego estetykę, uwielbiam debiutującą na ekranie Imanę Vellani wcielającą się w tytułową superbohaterkę, a samo widowisko ma mnóstwo chwytających za serce momentów. Co więcej, chociaż jestem nieco starszy od docelowej grupy wiekowej widowiska, to na pierwszych dwóch odcinkach bawiłem się świetnie. W końcu kiedyś, za siedmioma górami, za siedmioma… bardzo, bardzo dawno temu, sam byłem nastolatkiem. Tego się nie zapomina.

Mam nadzieję, że po spadku formy czeka na nas jakieś otrzeźwienie i kolejne odsłony dramatu jeszcze mnie czymś pozytywnie zaskoczą.

Niekoniecznie wierzę, że to będzie jeden z moich ulubionych seriali 2022 roku, ale na pewno z ciekawości i przez to, że jakby nie było, jestem na półmetku historii, zostanę z Kamalą na kolejne trzy tygodnie. Trzymam kciuki za to, żeby dalsza część jej przygody zmyła niesmak po tym, co wydarzyło się w trzecim odcinku.

Nie wszyscy życzą dziewczynie najlepiej, ale na pewno da sobie radę z każdym. W końcu superbohaterską robotę zna na wskroś z podcastu Scotta Langa (Disney)

Chociaż serialowa superbohaterka nie jest taka cudowna, jak się spodziewałem, to ma coś w sobie i wróżę jej długą przyszłość na ekranie. Już potwierdzono, że pojawi się w “Marvels”, ale myślę, iż później również nieraz ją zobaczymy. W końcu ciężko o równie sympatyczną heroinę z tak kwiecistymi supermocami, jak Kamala. Szkoda tylko, że tło dla jej przygód i dramatów nie jest nieco bardziej zajmujące.

Serial “Ms. Marvel” obejrzycie online w serwisie Disney+


This post first appeared on Popkulturysci.pl - Wyciskamy Popkulture, please read the originial post: here

Share the post

Nie taka cudowna | “Ms. Marvel” – sezon 1, odcinki 1-3 – recenzja serialu

×

Subscribe to Popkulturysci.pl - Wyciskamy Popkulture

Get updates delivered right to your inbox!

Thank you for your subscription

×