Get Even More Visitors To Your Blog, Upgrade To A Business Listing >>

PODRÓŻE NIEMOŻLIWE. PISANIE O PODRÓŻACH TRUDNE. CO TAM U NAS W CZASIE KWARANTANNY?

Tags: siauml

Podróże z dziećmi po Polsce, Azji Środkowo-Wschodniej, Europie i Stanach Zjednoczonych. Dziecko w górach. Aktywne rodzicielstwo.

Blogowo to nie jest nasz czas. Podobnie zresztą jak całej branży turystycznej. Mieliśmy wiele planów podróżniczych i ciekawych współprac na pierwsze półrocze 2020. Aż zacierałam ręce i nie mogłam się doczekać by wyruszyć w podróż i Wam to wszystko pokazać. To miała być prawdziwa blogowa BOMBA. Niestety, na skutek pandemii nie wybuchnie. O czym dzisiaj myślę myślę? I czy wkrótce zamiast o podróżach zacznę pisać o … Netflixie, książkach dla dzieci i gotowaniu :D?

Chociaż wiele miejsc i historii z naszej zeszłorocznej wyprawy do Azji wciąż czeka na opowiedzenie, nie umiem Wam dziś o nich napisać. Trudno się piszę o pięknych miejscach mając świadomość, że przez długi czas nie będzie ich można odwiedzić. Dlatego zamilkłam.

Prawdę mówiąc dochodzi do tego specyfika homeoffice z dziećmi „at home”:) Bo kiedy w ciągu dnia siadam do komputera, żeby zrobić coś kreatywnego… zawsze mam towarzystwo, które koniecznie chce postukać w klawiaturę. Kiedy owo towarzystwo idzie już spać, padam z nóg i jedyne o czym marzę, to gorąca kąpiel, kieliszek wina i fajny serial na Netflixie. 

WSPOMNIENIA WCIĄŻ ŻYWE, ALE NIE WYSTARCZAJĄ…

Wczoraj w nocy nie mogłam spać.

Po długich minutach spędzonych na zmuszaniu się do snu, wstałam z łóżka z myślą, że może skończę wreszcie tekst o Wyżynie Cameron Higlands w Malezji, który zaczęłam na początku kwarantanny. Była 2 w nocy. W domu było cicho. Włączyłam komputer. W folderach odszukałam katalog Malezja, Cameron Higlands i …. zobaczyłam morze zielonych zdjęć. Plantacje herbaty, las deszczowy.

W jednym momencie wszystko wróciło… tak jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki przeniosłam się o kilka tysięcy kilometrów stąd. Mogłabym przysiąc, że poczułam zapach fermentowanych liści w fabryce herbaty BOH i wiatr we włosach kiedy stałam na jednych ze wzgórz na plantacji. Oblizałam usta na mysl o serniku z truskawkami, który jadłam na tamtejszej plantacji…

Niestety, sernika nie było. To był tylko oczyszczacz powietrza i aromat świeżo zaparzonej filiżanki herbaty. A ja zamiast poczucia szczęścia i radości i rozpłakałam się…

BOJĘ SIĘ.

Pierwsza myśl była taka: niech się skończy ta pieprzona kwarantanna.

Duszę się w domu. Duszę się patrząc przez okno wciąż w ten sam obrazek. Siedzenie w domu nie wpływa ani na moją kreatywność, efektywność, ani na poczucie zadowolenia z czegokolwiek. Nic dobrego w tym czasie nie stworzę. Wszystkie moje plany blogowe i pomysły biznesowe leżą głęboko na dnie szuflady. Nie pracuję… Nie, nie skarżę się. Co to to nie. Jestem ogromnie wdzięczna życiu za to, że mam taką możliwość. Mogę w spokoju zajmować się dziećmi. Chylę czoła przed tymi, którzy każdego dnia muszą zostawiać swoje dzieci w domu i ryzykować zdrowie.

Męczy mnie już tematyka koronawirusa. Wciąż powtarzane te same informacje. Mielone i przetwarzane na milion sposobów. Udostępniane i przesyłane w formie łańcuszków… Porady co czytać, co oglądać, co jeść, jak uchronić się od wirusa, jakie maski wybierać… i w kółko to samo.

Internet i social media zamiast być oknem na świat, tylko mnie frustrują. Bo jak inaczej reagować na kolejne doniesienia o żniwach koronawirusa, ciągłe nawoływanie do tego by siedzieć w domu, a równocześnie obserwować poczynania polityków i patrzeć na upadki kolejnych firm…

Tarcza antykryzysowa? Jaka tarcza! Wybory? Phi! Zakaz aborcji? Czy naprawdę teraz jest czas na tak trudne tematy?! Obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej? WTF?! Fryzury polityków? Na Boga nie! A już najbardziej na świecie męczą mnie tematy poszukiwania winnych i spisków? Czy naprawdę ktoś uważa, że takie dywagacje komukolwiek w czymkolwiek pomogą? Co to zmieni? Nic.

Mamy problem. Ludzie mają problem.

Płaczę.

Nie podoba mi się świat, w którym chodzimy zamaskowani i przemykamy chodnikiem tak, by przypadkiem nikogo nie spotkać. Nie podoba mi się, że nie umiem odpowiedzieć córce na pytanie kiedy koronawirus się skończy, czy pójdziemy na plac zabaw i gdzie pojedziemy na wakacje (nigdzie?). Nie podoba mi się, że wiele osób dziś walczy o finansowe przetrwanie. Choć doskonale wiem, że to, czy mi się to podoba, czy nie, to najmniejszy problem w całej tej sytuacji.

Bardzo się boję. I to życie w ciągłym strachu nie podoba mi się najbardziej. 

Boję się, że koronawirs nas dopadnie. Że te słupki z Faktów, to nie będą tylko suche dane, tylko nasze doświadczenie. Bo pandemia COVID to nie fakenews. Niezależnie od tego czy wywołała ją natura, czy jakiś rządny kasy, zły człowiek, to choroba, która zabiera zdrowie i życie. Boję się o życie mojej mamy, która pracuje w służbie zdrowia. O tatę, który w pracy ma kontakt z wieloma osobami, a pod względem zdrowotnym jest dość narażony. O teściów, o bliskich, o nas samych.

Jestem tym wszystkim już potwornie zmęczona… w czasach kiedy wydaje się, że tylko leżymy na kanapie i patrzymy w sufit ja chciałabym po prostu ODPOCZĄĆ.

I z wielką ulgą przyjmuję informacje o otwarciu parków i lasów. Potrzebuję legalnie pójść na długi spacer w cieniu drzew! Wziąć koc piknikowy i rozłożyć się na polanie, patrzeć w niebo i choć na chwilę pomyśleć, że ten cały covid, to był tylko ZŁY SEN….

O CZYM PRZYPOMNIAŁ MI KORONAWIRUS?

Niestety. Koronawirus to nie jest ZŁY SEN. To nasza nowa rzeczywistość, ale też potężna lekcja pokory. Zresztą nie tylko tego. Nie powiem, że mi coś uświadomił, ale pokazał mi to wyraźniej.


A ty? Masz coś takiego? O czym myślisz? Chętnie poczytamy, o ile nie jest to punkt 8:)


  1. Nie odkładaj marzeń na później. Bo jutro jakie znasz dzisiaj, może nie nadejść i nigdy ich już nie zrealizujesz.

Ogromnie się cieszę, że w zeszłym roku pojechaliśmy w podróż. Że nie czekaliśmy na to, aż dziewczynki podrosną, aż będą wszystko pamiętać. Że nie uznaliśmy, że najpierw musimy zbudować dom, odchować dzieci, a potem będziemy podróżować… bo nikt nigdy nie da nam gwarancji, że będziemy mogli poczuć i doświadczyć.

  1. Nie tęsknie za miejskim życiem, zgiełkiem, gwarem. Jestem człowiekiem z lasu. Natury nie oszukasz.

Marzyłam kiedyś o życiu we Wrocławiu. Myślałam, że po powrocie z 5 miesięcznej podróży łatwiej mi będzie podjąć decyzję o wyprowadzce. Nie było. Jednak kilkutygodniowa kwarantanna pokazała czego naprawdę ja i moje dzieci potrzebujemy do szczęścia.

Tęsknimy za przestrzenią. Wolnością. Naturą.

  1. Bardzo brakuje mi ruchu.

Mimo że nie lubię sportu, dziś oddałabym wiele za możliwość pójścia na basen, fitness, czy siłownię. Spontanicznie kupiona bieżnia i treningi przez telewizorem na macie nie pomagają.

  1. Nie lubię zmian. Nawet jeśli zmiana oznacza „brak zmian”.

W marcu zakończyłam duży projekt i miałam zacząć kolejny. Wymarzony. Mieliśmy nagrane kilka fajnych współprac blogowych. Nic nie wyszło. Jestem w domu na homeoffice z dwójką dzieci. Plany były ambitne, a wyszły nici.

  1. Nie lubię kiedy ktoś mówi mi co mogę, a czego nie powinnam.

Nie wiem jak to się stało, że przez wiele lat byłam harcerką. Nie znoszę kiedy ktoś mówi mi co powinnam robić i jak. Oczywiście rozumiem ideę społecznej kwarantanny i jej przestrzegam, ale złoszczę się niemiłosiernie na zaistniałą sytuację.

  1. W naprawdę ważnych sprawach potrafię się dostosować. A życie i zdrowie społeczeństwa, to jest taka sprawa.

Zakaz chodzenia do lasu jest, moim zdaniem, chorym pomysłem. Podobnie jak zamknięcie parków i skwerów. Czy wyjście na chodnik pod blokiem z psem, czy z dziećmi (tak wychodzę z dziećmi dla zachowania higieny psychicznej… mojej i ich) jest bezpieczniejsze niż pójście do parku? Nie jest. Cieszę się, że to one zostały otwarte jako pierwsze w czasie odmrażania gospodarki (choć na to jak wpłynie to na gospodarkę, mocno bym polemizowała:)

Mimo to, potrafiłam to zaakceptować i dostosować się. Ba! W takiej sytuacji wręcz uważam, że głupie jest epatowanie w social mediach faktem, że ktoś łamie zalecenia Ministerstwa Zdrowia, czy Głównego Inspektoratu Sanitarnego.

  1. Strach źle wpływa na ludzi

Społeczna kwarantanna potrafi pchnąć ludzi do wielkich czynów. Ludzie organizują zbiórki, pomagają starszym, ogólnie to serce na dłoni. Wykazują się większą empatią i troska o drugiego człowieka. Jednak to, co obserwuje w Internecie pokazuje, że izolacja wyzwala to co najgorsze…

Złośliwość, hejt i negatywne nastawienie do tych, którzy myślą i żyją inaczej. Jasne, to chleb powszedni w Internecie, ale teraz jakoś rzuciło mi się bardziej w oczy i tak zabolało… bo to naprawdę nie jest czas na szukanie winnych i wzajemnie obwinianie się. To czas na zrozumienie i szacunek, a nie szczucie jednych na drugich. A na samym początku epidemii przeczytałam w Internecie, że wszystkiemu winna jest aspirująca klasa średnia, której zachciało się podróżować po świecie. Cóż… Serio?

Potem zobaczyłam jak ludzie komentują pytania i decyzje innych o wyjściu na spacer, pójściu do lasu itp. Matka o matce potrafiła napisać „co to za matka, która nie potrafi usiedzieć z dziećmi w domu?”. Bo tak, dla zdrowia psychicznego i fizycznego naszych dzieci, siedzenie w domu przez najbliższy rok to najlepsze co możemy zrobić (oczywiście to ironia).

Powodów do hejtu byłoby więcej, gdybym wnikliwiej śledziła social media i napisała co nieco o polityce, ale najzwyczajniej nie mam do tego czasu i zdrowia i nie chce mi się o tym pisać. Wszyscy nagle zaczęli zachowywać się jak pudelek i krytykować wszystkich za wszystko.

Na deser jednak coś co sprawiło, że na moment straciłam wiarę w ludzi. Najpierw o piekarni, która nie wpuszcza do środka… medyków a potem wpis u Róży Hajkuś z „podziękowaniem” dla lekarki z prośbą by lekarka pracująca w szpitalu, w którym na co dzień walczy z covid… nie narażała sąsiadów. Ludzie co z Wami? Co z nami?

Wyświetl ten post na Instagramie.

Mam taką koleżankę, co kiedyś przy kawie z fusami (bo mówię jej, że na pewno “kawa czarna” w menu oznacza kawę z ekspresu, NA PEWNO, ZOBACZYSZ) opowiadałyśmy sobie o pediatrii, ona o życiu rezydenta w ośrodku wyższej referencji w dużym mieście, ja o życiu rezydenta na prowincji, na pierwszej linii wszelkiego strzału. O chorobach, których nawzajem nie widzimy ze względu na specyfikę naszych oddziałów, o psychologicznym wsparciu dzieci z chorobami przewlekłymi, o USG płuc. To był super wieczór . Ona w okresie pandemii pracuje i dyżuruje nadal w swoim szpitalu, w mieście sąsiednim do miasta zamieszkania. Dostałam dziś od niej wiadomość. Tym razem nie o tym, że jak się skończy pandemia to będzie się można wreszcie uczyć USG albo co zjemy jak się znów spotkamy. Tylko że znalazła za wycieraczką samochodu laurkę od któregoś z wdzięcznych sąsiadów, który widocznie zapomniał o biciu brawa z balkonu i chciał to naprawić: “Droga sąsiadko. Wszyscy boimy się o swoje zdrowie i nie wychodzimy z domu. Wiemy, że pracujesz w szpitalu. Pomyślałaś o tym, że wracając tutaj ryzykujesz naszym zdrowiem? Pomyśl o przysiędze Hipokratesa. Powinnaś zostawać w mieście X.” Na grupie na FB w jej stronach trwa dyskusja, że dla pielęgniarek pracujących w innych miastach powinny być zamknięte granice. Jakie granice? Wczoraj brawa, dziś to. A jutro? #prosimysięwstrzymaćodzakupówwpiekarni #wiemyżepracujeszwszpitalu #przysięgaHipokratesazawszedobra #brawobohaterom #bardzodużooklasków #łaskasąsiedzkanapstrymkoniujeździ #pandemianasczegośnauczy #będziemylepszymiludźmi

Post udostępniony przez  Róża Hajkuś (@roza_lekarzdladzieci)

  1. Doceniam możliwość, że mogę zostać w domu, kiedy inni narażają swoje zdrowie i życie walcząc z koronawirusem

Nie wiem jak przetrwamy ten homeoffice i czy w końcu uda mi się mieć też „office” a nie tylko „home”. Wiem jednak, że moje problemy to nic w porównaniu do tych, które mają pracownicy służby zdrowia i innych branż, które normalnie funkcjonują (bo muszą).

  1. Nie jestem perfekcyjną panią domu. Ba! Nie jestem nawet panią domu. Mimo że zaczęłam hodować kwiaty i umyłam okna. Z gotowaniem wciąż na bakier.

Tu absolutnie nie potrzebny jest żaden komentarz :) Nie spodziewajcie się na naszyb blogu wpisu o tym jak sprzątać, gotować i efektycznie wykorzystać czas kwarantanny :D

O roślinach będzie! Ale zapytam kogoś mądrzejszego jak zrobić w domu las deszczowy. A co! Skoro nie możemy do lasu deszczowego to niech las przyjdzie do nas

  1. Mieszkanie w bloku nie jest dla mnie. 15 lat wystarczy.

W zeszłym roku w myśl punktu 1. wydaliśmy swoje oszczędności (na to w końcu były) na niezapomnianą podróż. Mimo że dziś brakuje nam trochę domu z ogródkiem to nie żałujemy. Gdybyśmy mieli cofnąć czas, zrobilibyśmy to samo. Dom też będzie. Za jakiś czas.

  1. Mam najwspanialszą rodzinę pod słońcem. Kocham swojego męża i uwielbiam córki. W ogóle mnie nie denerwują ;) NIC A NIC!!! Są najmądrzejsze na świecie. To nic, że ktoś powie o nich, że są „żywe” i „niegrzeczne”. Jeśli spędzać czas w domowym więzieniu, to tylko z nimi

Jeden z naszych spacerów dla zdrowia psychicznego. Te kamienie były dosłownie wszędzie (nawet w pieluszce).

Chcę mocno wierzyć, że już niebawem znów poczujemy wiatr w żaglach, żyłkę blogera turystycznego i podróżniczego i będziemy Was inspirować do bliskich i dalekich podróży.

Otwarcie lasów to światełko w tunelu. Mam już pomysł na kilka bliskich podróży i miejsc, które chciałabym Wam tutaj pokazać

A u Was co Ciebie? Napisz do nas. O ile nie będzie to coś, co pasuje do punktu 8 ;P

Artykuł PODRÓŻE NIEMOŻLIWE. PISANIE O PODRÓŻACH TRUDNE. CO TAM U NAS W CZASIE KWARANTANNY? pochodzi z serwisu ZBIERAJSIE.PL blog o podróżach z dziećmi.



This post first appeared on Travel With Kids, please read the originial post: here

Share the post

PODRÓŻE NIEMOŻLIWE. PISANIE O PODRÓŻACH TRUDNE. CO TAM U NAS W CZASIE KWARANTANNY?

×

Subscribe to Travel With Kids

Get updates delivered right to your inbox!

Thank you for your subscription

×