Get Even More Visitors To Your Blog, Upgrade To A Business Listing >>

Suszone ryby lwowskie – kulinarna egzotyka zza wschodniej granicy

Przechadzając się wolnym tempem pomiędzy straganami ustawionymi przed operą lwowską, uginającymi się pod kolorowymi smakołykami, trunkami wysokoprocentowymi, kwasem chlebowym  i pięknie wyszywanymi sukienkami, nagle mój wzrok przykuło jedno stanowisko. W zasadzie nie tylko wzrok,  bo także powonienie zareagowało natychmiastowo wyczuwając ostrą, drażniącą woń ryb.  Spojrzałem z niedowierzaniem na wystawione pod chmurką smakołyki, które prażyły się w popołudniowym słońcu. Pierwsze co przyszło mi do głowy gdy odchodziłem od tego kramu, to to, że u nas na 100% taka sprzedaż by nie przeszła – bo przepisy, bo sanepid, bo straż miejska i problemy. Do tego jeszcze Unia, dyrektywy i ogólnie kryminał, a tu proszę – można! W końcu „demokracja i swoboda”. – Widzieliście co tam sprzedają? – zapytałem, gdy w końcu dogoniłem Ewę, Violę i Robsona, którzy zafascynowani bibelotami nawet nie zauważyli tego specyficznego stanowiska – Ryby suszone, mięso chyba suszone i w ogóle wszystko suszone – Pokiwali przecząco głowami i niezbyt zaciekawieni ruszyli dalej. Jednak nie dawało mi to spokoju – Ciekawe jak to smakuje. Może kupimy i spróbujemy? – i nie czekając na odpowiedź wyciągnąłem drobniaki, tak by już za moment  dzierżyć w dłoni woreczek z rybią zawartością. – My tego nie zjemy  – powiedziały chórem dziewczyny, co pasowało jak ulał do bliskości opery – chcesz to sam próbuj. No i spróbowałem. Powiem Wam, że oprócz tego że woń ryby jest jak by spotęgowana, to ogólnie wrażenia na tak zwany plus. Lubię słone przekąski, a trzeba przyznać, że ta musiała długo moczyć się w solance. Jednak ten aromat pozostający w ustach, po naprawdę malutkim kawałeczku jest nie do wytrzymania. Całować się po przekąszeniu ryby suszonej to można raczej zapomnieć. Jednak jak by akurat nie zanosiło się na amory, to powiem szczerze, że pod piwko, czy pod chłodną wódeczkę to przekąska jak każda inne, a nawet może i lepsza niż te ociekające tłuszczem chipsy. Warto spróbować, tym bardziej, że ryby suszone to jak by nie patrzeć nasza tradycja, bo zajadali się nimi nasi królowie w czasach postu i szczególnie umiłowali sobie tak zwane „ryby lwowskie” – czyli pochodzące z Dniestru, Morza Czarnego i Kaspijskiego, a dystrybuowane aż do 18 wieku przez kupców lwowskich. Polecam odważnym Cena ryb Lwowskich groszowe sprawy, z tego co pamiętam to 10 hrywien za sztukę Porada dla smakoszy Nie powtarzajcie mojego błędu i nie pakujcie do plecaka koleżanki ryby „na później”, szczególnie w upalny dzień. Woń jaka ciągnie się za niosącym torbę powoduje omdlenia w zasięgu 5 metrów, a stada mew zlatują się nie wiadomo skąd i skrzeczą nad głową niosącego, niczym nad kutrem rybackim. Ciekawostki – w XVI wieku kwitł we Lwowie międzynarodowy handel ryb. Mieszczanie skupowali ryby na sprzedaż od szlachty zarządzającej stawami rybnymi znajdującymi się na Rusi Wschodniej. – w XV wieku suszona ryba była walutą na Islandii – Popularne w Polsce, były tak zwane „Sztokfisze”, czyli suszone dorsze. Produkowane są do dzisiaj w Norwegii i Islandii. Przed spożyciem sztokfisze należy ubijać młotkiem do mięsa, a następnie przez kilka dni moczyć, zmieniając wodę 2 razy dziennie. – W starożytnej Babilonii do potraw dodawano pastę z suszonych ryb.    



This post first appeared on Nasze Szlaki - Blog Podróżniczy/travel, please read the originial post: here

Share the post

Suszone ryby lwowskie – kulinarna egzotyka zza wschodniej granicy

×

Subscribe to Nasze Szlaki - Blog Podróżniczy/travel

Get updates delivered right to your inbox!

Thank you for your subscription

×