Sobotni spokojny poranek, słońce nieśmiało przebija przez chmury, dość mocno wieje – typowy październikowy weekend w naszym kraju. Siódma rano – lubię wstawać wcześnie, wtedy mogę chwilę nacieszyć się porannym spokojem. W mieszkaniach, które widzę ze gabinetu jeszcze spuszczone rolety i zasłonięte zasłony – miasto w sobotę nie budzi się tak rano.
Related Articles
Poranny rytuał, wstawiam wodę, uruchamiam kafeterkę i rozprowadzam zapach świeżo zaparzonej Kawy po całym mieszkaniu. Nie piję kawy dla rozbudzenia, nie działa tak na mnie – piję ją dla smaku i uważam, że jest to o wiele przyjemniejsze podejście do tego naparu. Z kubkiem szurając stopami po podłodze kieruję się w stronę „Blaszaka”. Poranek to też ten moment dnia kiedy jeszcze nie zawracam sobie głowy niczym konkretnym, włączam komputer, cichutko zaczynają szumieć wiatraki w środku, od czasu do czasu mruknie jeden z dysków. Rozsiadam się wygodni i „zwiedzam internet”, czytając wiadomości, oglądając koty i delektując się słupkami odwiedzin na Linkowskazie.
Tak wygląda standardowa sobota, jednak ta o której właśnie piszę była tylko z początku zwyczajna. Chwile po 8, już nie pamiętam czemu, dość zamaszystym gestem prawej ręki trąciłem (słowo kompletnie nie oddające rzeczywistości) kubek z kawą. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach dwie wredne siostry – grawitacja i fizyka momentalnie się pojawiły, z piskliwym śmiechem popychając mechanizm nieszczęśliwego wypadku.
Kubek wywalił się na bok, szczęśliwie zatrzymał się na krawędzi biurka – los w swojej łaskawości podarował mu jeszcze odrobinę dłuższe życie. Ciemnobrązowa ciecz niestety nie została w środku. Piękny strumień sekundowego kawospadu przelał się z biurka w dół, centralnie na stojącego na podłodze Blaszaka. Ten przyjął wszystko na klatę (w sumie to na głowę). Mój komputer jest twardym zawodnikiem, nie jest to jego pierwszy pojedynek z herbatą, kawą a nawet yerbą. Jednak był to pierwszy tak poważny bój – jeszcze nigdy nie otrzymał tak precyzyjnego ciosu i tak idealnie skierowanego w otwory wentylacyjne mieszczące się na górze obudowy.
Ze stoickim, szlacheckim spokojem i opanowaniem rzuciłem się w stronę poszkodowanego. Wcisnąłem przycisk power i zgodnie z instrukcją czekałem 6 sekund na wyłączenie (tak, tak, zamiast wyrywać kabel zasilający albo przynajmniej chlapnąć przełącznikiem napięcia… następnym razem tak zrobię (zapewne kłamstwo)).
Gdy zobaczyłem, że plama kawy jest na / w / pod / obok obudowy pomyślałem „ojej” (ta…. jasne… ojej….)
Niczym saper delikatnie ścierałem kolejne warstwy kawy, próbując dostać się do środka (ciągle słyszałem „kap kap kap”) wewnątrz – na bank znacie ten dźwięk, np. w horrorach występuje gdy główny bohater wchodzi do pomieszczenia gdzie znajduje się zamordowana postać, jeszcze niby nic nie wiadomo ale jednak każdy sięga po większą garść popcornu.
Pierwsza – cała w kawie, nucę motyw z „ostrego dyżuru”. Wyobrażam sobie, że jestem jak dr Green. Wysłuchuję opowieści chorego, jednocześnie delikatnie zerkając na okropną ranę ciągnącą się przez pół człowieka a następnie… ratuję go.
Druga – cała w kawie, nucę motyw z „na dobre i na złe”. Jeśli nie doktor Green to na bank Bruno Walicki uratuje sytuację. Przecież przez tyle lat widziałem jak dokonywał cudów. Skoro on potrafił to co ja nie będę mógł? Będę takim jego Latoszkiem…
Zerkam do środka – „podłoga” blaszaka cała w ciemnobrązowej cieczy, jakby odsączyć to bym mógł jednak dokończyć kubek… – zostaje mi tylko jak James Blunt, puścić nostalgiczną melodię, siąść na łóżku i zanucić
Did I disappoint you or let you down?
Should I be feeling guilty or let the judges frown?
Najdelikatniej jak tylko mogę odkręcam trzymające ją śruby i wyciągam z obudowy. Cały czas krwa…. kawi…., krople ciemnobrązowej cieczy znaczą jej drogę. Kładę ją na podłodze i ocieram, rozmontowuje, suszę. Układam wszystkie wymontowane podzespoły na podłodze, obok siebie, brakuje tylko niebieskich szczelnych worków, wiadra z wapnem i wykopanego dołu (w bloku może to być ciężkie…. aczkolwiek …..)
Kilka dni później
Gdy wszystko co mogłem zrobić już zostało wykonane, mogę trochę chłodniej podejść do tematu.
Dawka kawy, którą przyjął mój Blaszak powinna go wyeliminować momentalnie. Szczęśliwie tak się nie stało. Z dwóch powodów.
Artykuł Karta, Brutus i Kawa pochodzi z serwisu Linkowskaz.pl.