Get Even More Visitors To Your Blog, Upgrade To A Business Listing >>

Nie ma wody na pustyni, czyli nocleg na Saharze

1. Noc na Saharze – czy warto?

Zderzenie z takim pomnikiem natury jak Sahara niewątpliwie pozostawia ślad nie tylko w duszy, ale i na ciele. Niewyobrażalny skwar, piach próbujący z rozpędem dostać się w każdy możliwy zakamarek ciała i woda w plastikowej butelce, temperaturą przywodząca na myśl niedzielny bulion u babci. Tego wszystkiego doświadczymy, spędzając niecałe pół godziny na Pustyni. Do tego dochodzi darmowa dwugodzinna nauka szpagatu na huśtającym się we wszystkie strony dromaderze. Całość zwieńczona idealnie rozświetlonym gwieździstym niebem oraz świeżym tadżinem z domieszką kolendry i piachu. Czy warto? Oczywiście, że tak.

Droga na Saharę – przystanek na toaletę.

Jest to kontynuacja opowieści z poprzedniej wstawki, której nie dokończyłem i nie opublikowałem. Jak muzyk, który zaczyna balladę od drugiej zwrotki. Czyniąc długą historię krótką, brałem udział w trzydniowej wycieczce na Saharę z Marrakeszu i to właśnie Sahara dnia trzeciego, którą będę tu opisywał jest, jej zakończeniem. Podróż odbywa się klimatyzowanym vanem, z hałaśliwym arabem-kierowcą, z ludźmi z całego świata, z wyjącym radiem którego motywem przewodnim są arabskie interpretacje hitów eski, z postojami na siku, na fotkę, na nocleg.

2. Docieramy na Saharę.

Sahara wyłaniająca się z daleka różni się znacząco od reszty krajobrazu. Droga prowadzi przez szarą, a nawet wpadającą w czerń kamienistą połać. Jednak z daleka, około 30-40 minut drogi od celu, Sahara zaznacza się na horyzoncie swoim ciemnożółtym kolorem. Wiatr zaczyna wiać coraz mocniej i mocniej, a van wpada raz na jakiś czas w lekkie burze piaskowe przez które zarówno pasażerowie, jak i kierowca kompletnie nic nie mogą zobaczyć. Ten drugi jednak nic sobie z tego nie robi, w końcu przerabia tę trasę kilka razy w tygodniu. Z uśmiechem więc naciska pedał gazu, aby jak najszybciej dotrzeć do celu, zakończyć podróż i położyć się ze szklanką przesłodzonej herbaty w jednej ręce i rozpalonym marquisem w drugiej.

Do dzisiaj nie wiem jaki jest sposób wiązania tej chusty.

Butelka wody, szal i okulary przeciwsłoneczne. To trio nie powinno opuszczać was, gdy docieracie na Saharę. Nie ochroni was to przed miejscowym klimatem, ale pozwoli na to, żeby stał się bardziej znośny. Woda i tak będzie gorąca, skóra czerwona, a piach wszechobecny. Na pewno nie ma obawy o życie. Internet w samym środku wydm działa lepiej niż u mnie na wsi. Kawałek pustyni, na który was zabiorą, jest tak turystyczny, że bałem się pochowanych za wydmami sprzedawców chińszczyzny. Wielbłądy jak mniemam, kursują tam niemal codziennie, dostrzec też można quady i samochody podskakujące na pagórkach z piachu. Wyobrażałem sobie, że może będzie ciut bardziej dziko. Koniec końców pierwsze zderzenie z Saharą można skwitować zdaniem: disappointed but not suprised.

Środek lata, wsiadam na jednogarbny symbol pustyni i zaczynam sunąć w jej głąb wraz z zachodzącym słońcem. Niestety w moim przypadku słońce zaszło za chmurami, a nie za wydmami. Wycieczka nazywała się “sun dunes experience” i zabrakło jej pierwszego wyrazu. Wielbłądy nie śmierdziały, nie było czuć końskiego zapachu, którego bym się spodziewał. To bardzo ciekawe zwierzęta. Wyglądają trochę prehistorycznie. Ich głowy pokryte szczątkowym owłosieniem wskazują jak gdyby przeszły jakąś ewolucję. Może kiedyś był bardziej włochate? Nie wiem. Nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Gdy wielbłąd schodzi w dół wydmy, trzeba się mocno trzymać. Butelki, plecaki, telefony, aparaty. Ten zestaw przedmiotów wypadał ludziom z rąk za każdym razem, gdy zwierzę traciło grunt (a właściwie piach) pod nogami. Na pustyni obok wydm tworzą się niewielkie dołki, w których sukcesywnie zbierają się  brązowe bobki gubione w sposób niekontrolowany przez jednogarbnych kolegów.

3. Docieramy do obozu.

“Powinienem zacząć się rozciągać” – zaklinałem się, gdy przejażdżka na wielbłądach trwała już blisko dwie godziny. Jednak nieznośną temperaturę i ból w pachwinach w pełni wynagradzały widoki wyglądające jakby wyjęte wprost z pulpitu systemu windows.  Po przejażdżce kilkunastoosobowa grupa turystów wraz ze mną dotarła do położonego na pustyni obozu. Piękne to uczucie pomuskać rozpalony piasek Sahary własnymi stopami. Tak… po dwugodzinnej przejażdżce w ukropie pozbycie się butów jest spełnieniem marzeń.

Tradycyjny tajin konsumowany w błysku flesza.

Był początek lipca. Noc można było spędzić w wysokim na 3 metry namiocie, bądź też wywlec z niego łóżko oraz materac i spać pod gwiazdami . Niektórzy turyści wybrali nocleg tę pierwszą opcję. Nie wiem, jak to przeżyli.  Wrażenia zapewne zbliżone były do przechodzenia w środku dżungli ciężkiej tropikalnej dengi czy malarii.

Przed spaniem podano tadżiny na dużych półmiskach. Rozdano widelce. Zaczęliśmy jeść. Bez talerzy. To bardzo dobrze, że bez talerzy. W Maroko nie brakuje śmieci, a w zasadzie brakuje ich na pustyni i lepiej, żeby tak zostało. W obozie nie było bieżącej wody, którą można by opłukać naczynia. Po tadżinie zajadaliśmy się świeżymi melonami, które w Maroko smakują obłędnie. Oprócz melonów polecam też arbuzy i pomarańcza.

Po posiłku przewodnicy zorganizowali ognisko osadzone pomiędzy namiotami. Turyści skakali, klaskali i tańczyli w rytm berberskiego bębnienia. Było jak w piekle. Temperatura w obozie wynosiła lekko z 80 stopni. Impreza została zakończona w miarę szybko z bardzo prostego powodu. Kolejnego dnia pobudka wyznaczona była na 4 rano, aby wyruszyć w drogę powrotną i dotrzeć na miejsce przed wschodem słońca. Po ugaszeniu paleniska większość turystów pogrążyła się we śnie. Część z nich nie poddała się zmęczeniu. Kilkoro zapaleńców rozstawiło swoje statywy, próbując uchwycić idealny kadr perfekcyjnie rozświetlonego nieba.

Ostatnią godzinę przed snem spędziłem wklepując notatki. Odczułem konsekwencje braku bieżącej wody. Resztki soku z melona, który został podany na deser, przyklejały się do szybki smartfona. Kiedy skończyłem, mojego telefon można było ze spokojem używać jako lepu na muchy.

4. Wracamy.

Wake up, wake up – wykrzykiwał jeden z marokańskich przewodników o czwartej nad ranem. To dziwne, że nie zadzwonił budzik, który nastawiłem przed snem. Telefon się rozładował. No tak, zapomniałem wyłączyć latarki, gdy poszedłem w nocy za potrzebą. Światło flesza świeciło całą noc prosto w środek mojego buta, w którym schowałem telefon. Nawet się nie zorientowałem. Czyli o zrobieniu porannych zdjęć wschodu słońca mogłem tylko pomarzyć. Wszyscy turyści byli ogromnie zaspani i niemal zwisali z wielbłądów, które dzielnie wlokły się z nami do bazy wypadowej. Część osób wybrała powrót samochodem, który dwugodzinną trasę pokonywał w kilka minut.

Idealnie błękitne niebo nad Saharą

Na miejscu powitano nas pysznym śniadaniem w marokańskim stylu (herbatka, pieczywo, dżemy i jajka pod przeróżnymi postaciami). Po posiłku wszyscy ustawili się w kolejce do toalety. Szybkie opłukanie twarzy i już około godziny 7:00 wskakiwaliśmy do busa, który w 10 godzin przetransportował nas do Marrakeszu…

Artykuł Nie ma wody na pustyni, czyli nocleg na Saharze pochodzi z serwisu jakPoleciec.



This post first appeared on Jakpoleciec.pl - Blog Podróżniczy, please read the originial post: here

Share the post

Nie ma wody na pustyni, czyli nocleg na Saharze

×

Subscribe to Jakpoleciec.pl - Blog Podróżniczy

Get updates delivered right to your inbox!

Thank you for your subscription

×