Get Even More Visitors To Your Blog, Upgrade To A Business Listing >>

“Mortal Kombat” (2021) – recenzja filmu

7/10
Pierwsze siedem minut z filmu “Mortal Kombat”

Jeśli jesteście spragnieni widoku fruwających jelit i zatęskniliście za siłowymi represjami przerośniętego czterorękiego oblecha, to filmowe “Mortal Kombat” zapewni Wam sporo frajdy.

“Mortal Kombat” ma dość bogatą historię mordowania. Od 1992 roku, kiedy premierę miała pierwsza gra z serii, dostaliśmy kilka produkcji skierowanych na duży, jak i na mały ekran. Najbardziej znaczący był film z 1995 roku. To on wyprowadził markę spod strzech automatów, konsol i komputerów, pokazując szerokiej widowni, za co produkcję pokochali gracze. Wtedy opowieść oparto na wyrazistych postaciach, ciekawej stylistyce wizualnej, szczątkowej fabule gry i umiarkowanej, ale dosyć obrazowej brutalności. Od tego czasu mitologia “Mortal Kombat” rozrosła się do poziomu ciężkiego do ogarnięcia przez umysł.

Problem z grami Jest taki, że poza kilkoma wyjątkami, fabularnie są miejscami głupiutkie i niekonsekwentne. Można wręcz stwierdzić, iż mamy tam do czynienia z najkrwawszą telenowelą w dziejach gier wideo. Najlepszym najgorszego przykładem na to jest fakt, że niejednokrotnie bez większego wyjaśnienia powracali bohaterzy, którzy od lat gryźli glebę. Ostatnio, zamiast pchać opowieść do przodu, scenarzyści igrają formą, chociażby bawiąc się niezbyt udanie w podróże w czasie.

Ważne było, aby film podążał własną ścieżką nieskażoną nonsensami świata wirtualnego.

Najrozsądniej było wyciągnąć esencje opowieści i w głowę widza nie nabijać zbyt wielu szczegółów rozgrywających się w tle tytułowego turnieju. Czyli zrobić dokładnie to, co zrobiono w filmie sprzed ponad ćwierć wieku, kiedy jeszcze historia “Mortal Kombat” opierała się na prostym założeniu, gdzie grupa ziemskich wojowników bierze udział w turnieju na śmierć i życie, w którym walczą o bycie albo niebycie Ziemi. Nie było to proste, bo sługusy potężnego i zepsutego do szpiku kości maga, Shang-Tsunga (Chin Han), nie grają czysto i powsiadają niesamowite zdolności, których brak ludziom.

Goro jest duży i brzydki, czyli dokładnie taki, jaki być powinien

W gruncie rzeczy film z 2021 roku gra dokładnie tymi samymi kartami. Momentami jest wręcz unowocześnioną wersją pierwszego “Mortal Kombat”. I tak długo, jak długo robi to dobrze, mnie nie przeszkadzała taka repetycja. Bo chociaż film z 1995 roku wciąż ma wiele walorów rozrywkowych, to miejscami nieco brzydko się zestarzał wizualnie i fabularnie jest chwilami dziecinny. Dwa tygodnie przed premierą nowej wersji odświeżyłem go sobie i chociaż wciąż mnie grzeje, to już nieco chłodniej niż w latach 90., kiedy jako nastolatek z wypiekami na twarzy obserwowałem w kinie Johnny’ego Cage’a atakującego przyrodzenie Goro.

Na szczęście nie wszystko jest takie samo. Chociaż kręgosłup fabularny został zachowany, to dostaliśmy nieco inny zestaw bohaterów oraz garść nowych dylematów moralnych i osobistych dramatów. Ponadto nie ma tutaj klasycznego turnieju, a bardziej dostaliśmy introdukcję do właściwego starcia, które miałoby się rozegrać w kontynuacji. Ponadto ziemscy bohaterzy nie walczą tym razem na gołe pięści, gdyż również nabywają nadludzkie zdolności. Finalnie wychodzi to nieco nienaturalnie.

Niezmienne jest to, że grupka śmiałków walczy o los ziemi pod okiem boga piorunów, Raidena (Tadanobu Asano).

Mamy Jaxa (Mehcad Brooks), który traci kończyny w nierównej walce z Sub-Zero (Joe Taslim). Jego partnerka ze sił specjalnych, Sonya (Jessica McNamee), zrobi wszystko, aby dowiedzieć się, o co chodzi z tym całym turniejem, a w piwnicy więzi najemnika, Kano (Josh Lawson), który pomaga jej w dotarciu do miejsca, gdzie przebywają Kung Lao (Max Huang) i Liu Kang (Ludi Lin). Naprzeciwko nim staną: przepiękna, ale pozbawiona odpowiedniej opieki dentystycznej Mileena (Sisi Stringer), Kabal (Daniel Nelson), Nitara (Mel Jarnson), Reiko (Nathan Jones) oraz najukochańszy pupil widowni, czyli czteroręki Goro, któremu głosu użyczył Angus Sampson.

Mileena lubi zlizywać świeżą krew z metalowych przedmiotów

Ostatni, ale najważniejszy w tej opowieści jest Cole Young, którego sportretował Lewis Tan. To nieszczególnie radzący sobie w karierze zawodnik mieszanych sztuk walk. Płynie w nim krew rodu niemal do nogi wymordowanego przez Sub-Zero. Potomek Scorpiona jest najgorzej rokujący z całej ziemskiej ekipy, więc ma najwięcej do udowodnienia. I chociaż doceniam, że tą postacią scenarzyści chcieli dodać coś oryginalnego, coś od siebie, to nie wyszło im to zbyt spektakularnie. Ponadto Young i jego rodzina, mają najbardziej przerąbane w całym tym zamieszaniu. Sub-Zero za punkt honoru wziął sobie wymordowanie każdego z jego rodu i to nie jest coś, co podlega przeterminowaniu. Uparciuch.

Biją się i sporo krwawią.

W końcu na obijaniu się po pyskach polega cały ten “Mortal Kombat”. Dlatego cieszy i bawi, że z wielką uwagą i pieczołowitością twórcy podeszli do walk. To wręcz esencja tego, czym jest ta historia – a jest bardzo dosłowną walką dobra ze złem. I o tę esencję zadbano. Wyrywane kończyny, flaki wysypujące się z brzucha, dekapitacje – to wszystko jest na miejscu.

Jednocześnie nie mamy do czynienia z fabułą, która zmieni Wasze życia. Ani nawet z taką, która je minimalnie ubogaci. Ten film to jest w gruncie rzeczy prosta, a momentami wręcz prostacka opowiastka, która bardziej przypomina niezły fanfic, aniżeli solidną historię. Dostaliśmy półtoragodzinną nawalankę bez większych ambicji. Nie twierdzę, iż brutalne kino akcji w stylu “Johna Wicka”, “Nobody”, “Raidu” czy właśnie “Mortal Kombat”, musi mieć jakąkolwiek głębię, ale jeśli ma, to tylko się chwali. Tutaj jej zabrakło.

Liu Kang i Kung Lao to pozytywni bohaterzy, którzy zostali najgorzej potraktowanych przez scenariusz

Również bohaterowie, chociaż ikoniczni, wypadli dosyć płasko. To owce prowadzone na rzeź przez Raidena z jednej i Shang-Tsunga z drugiej strony, które nie mają zbyt wiele do powiedzenia. Z tego całego zamieszania najprzyjemniej wypadł Kano – chociaż jest zły niczym beczka prochu, to jest jakiś. Boli na przykład to, że Liu Kang w porównaniu do niego jest żaden. A mowa tu o jednej z najistotniejszych postaci w mitologicznym kolorycie “Mortal Kombat”. Szkoda.

Co nie znaczy, że jest fatalnie. Fabuła płynie niczym rwący potok krwi.

Do tego stopnia, że ciężko się połapać, gdzie jest wstęp, gdzie rozwinięcie, a gdzie zakończenie. Na szczęście napisy końcowe jasno wskazują, że ten rollercoaster się zakończył. Wbrew pozorom w tym przypadku to dobrze o filmie świadczy, gdyż nie przestaje zapewniać nam rozrywki, nawet jeśli nie jest to rozrywka najwyższych lotów.

Kiedy na scenę wkracza Sub-Zero, możecie być pewni, iż powieje chłodem i popłynie krew

Z kolei realizacyjnie jest bardzo różnie. Były momenty, kiedy wzdychałem, ale były też chwile, kiedy przeklinałem pod nosem, że powiewa nieprzyjemnie biedą budżetową albo w niektórych miejscach przydałoby się więcej wizualnej ekspozycji. Wszystko wynagradzają same krwawe bitwy, które są warte przymykania oczu na niedoskonałości.

“Mortal Kombat” to krótka i konkretna historyjka, gdzie opowieść jest na drugim planie, a liczy się przede wszystkim rzeź.

Jest pewien niedosyt, ale ciężko się tu nudzić i chwilami jest na czym zawiesić oko. Tym samym fani brutalnych opowiastek będą w domu, a jeszcze bardziej zadowoleni będą ci, którzy do dziś mają odciski od wklepywania kolejnych “fatality” i “brutality” w grach. Wrażliwcy i poszukiwacze głębokich opowieści będą tym mordobiciem znudzeni i obrzydzeni.

Oglądaj film “Mortal Kombat” w serwisie HBO Max

Obecnie nie znamy daty premiery filmu w serwisie HBO GO czy w kinach. “Mortal Kombat” jest na tę chwilę dostępny w Stanach Zjednoczonych w kinach i w serwisie HBO Max. Dostęp do tej usługi możecie uzyskać dzięki NordVPN (za niespełna 3 euro miesięcznie), który zmieni Waszą wirtualną geolokalizację.

Wpis “Mortal Kombat” (2021) – recenzja filmu pojawił się na Popkulturysci.pl.



This post first appeared on Popkulturysci.pl - Wyciskamy Popkulture, please read the originial post: here

Share the post

“Mortal Kombat” (2021) – recenzja filmu

×

Subscribe to Popkulturysci.pl - Wyciskamy Popkulture

Get updates delivered right to your inbox!

Thank you for your subscription

×