W wielkim parku niedaleko od mojego miejsca zamieszkania jak co roku organizują pokaz ogni sztucznych. Przyjedzie... pardon, pojawi się, kilkanaście tysięcy ludzi. Najlepiej niech idą na piechotę.

Nie chodzi o to, że dla tysięcy chętnych nie zorganizowano parkingu. Wręcz przeciwnie - parkowania zakazano. Wszędzie. i na tejże drodze wzdłuż parku i na dojazdowych do niej, na osiedlowych w pobliżu. I to w sporej odległości od miejsca, gdzie będzie pokaz. W promieniu paru kilometrów.
Od razu nasuwa się podejrzenie, że zastosują starą, angielską formułę" "please, arrange alternative parking options" - co po naszemu tłumaczy się jako "a idźcie w ch...".
Takie organizowanie wydarzeń masowych i mniejszych oraz codziennego życia w Wielkiej Brytanii jest tutaj typowe. Problem zostaje rozwiązany w ten sposób, że zostaje zamieciony pod dywan. Był - i nie ma go. Bo go nie widać.
A najlepsze jest to, że oni i tak przyjadą. I zaparkują. Niektórzy wypełnią szczelnie parking pobliskiego hipermarketu - którego klienci może by chcieli zrobić zakupy, ale mają pecha - a reszta stanie wzdłuż dróg, nie przejmując się poustawianymi co kilkanaście metrów pachołkami. Bo ludzie jadą po kilka, kilkanaście mil, z dziećmi, aby to zobaczyć. Jazda komunikacją miejską to mrzonka. Owa komunikacja jest nędzna, rzadka i powolna i nie ma żadnych szans, aby w paru autobusach zmieściły się tysiące ludzi.
No i te śmieci czasami spod dywanu wychodzą...