Get Even More Visitors To Your Blog, Upgrade To A Business Listing >>

Waszyngton w dwa dni – czyli jak wycisnąć stolicę USA

Tags: siauml

1. Tropikalny Waszyngton

Waszyngton był dla mnie bardziej tropikalny niż filipińska Manila. Oberwania chmury, ulewne deszcze i owalna plama pod pachą to nieodłączni towarzysze w trakcie eksploracji stolicy USA. Sam odwiedzałem Waszyngton w sierpniu, roku pańskiego 2017 i zdecydowanie pogoda była nieznośna. Na szczęście, jest to miasto historyczne, a co za tym idzie dużo w nim muzeów. Można znaleźć w nich ukojenie i chłód od potężnych upałów, a jednocześnie chłonąć wzrokiem wspaniałe dzieła sztuki, zawieszone aeroplany oraz spotkać wisienkę na torcie czyli Wahadłowiec Discovery.

Wiewiórki, wiewiórki, wiewiórki – po trzeciej do nich przywykniecie.

2. Jak się tam nie dostać i jakiego noclegu nie wybierać

Do stolicy USA dostałem się na pokładzie dwupiętrowego autobusu firmy megabus, prosto z Nowego Jorku. Trasa to jakieś cztery godziny drogi, a koszt biletu, który nabyłem 2 tygodnie wcześniej był wręcz absurdalny i wynosił 5$. Absurdalne było również położenie przystanku autobusowego, który nie znajduje się na dworcu głównym tylko gdzieś na peryferiach NYC (warto więc zweryfikować wcześniej adres jeżeli również chcecie przycebulić na podróży greyhound’em). Więcej na ten temat przeczytacie we wpisie Relacja z podróży do Filadelfii.

Waszyngton przywitał mnie tropikalną ulewą. Po dwóch minutach spędzonych na przystanku, stałem w wodzie po kostki i byłem smagany raz z prawej raz z lewej ciepłym, amerykańskim deszczem. Moja walizka również zmokła do cna, a więc przed sobą miałem misję wysuszenia całej garderoby. Po kwadransie, z ulgą wyrysowaną na twarzy, dotarłem do obskurnego hostelu. Do bólu obskurnego (tak, połasiłem się na niską cenę). Pokoje 12-osobowe, karaluchy w kuchni i niedziałający kibel. Początek jak w czarnej komedii ale ja nie chciałem się śmiać. Nie chciałem też płakać. Byłem zbyt zmęczony i zrezygnowany, więc odgrzałem w mikrofali ciasto z warzywami zakupione w 7-eleven, szybko je skonsumowałem, rozwiesiłem wilgotne ubrania i ułożyłem się do snu.

Wystrzyżony na żyletę trawnik – symbol Waszyngtonu

Poranek odbył się bez większych atrakcji. Gospodarz hostelu wyposażył mnie w mapę i nakreślił na niej najważniejsze punkty, które wypadałoby zobaczyć: : “Tutaj Kapitol, a tu mauzoleum Lincolna a dalej muzeum, muzeum, muzeum…” Szczęśliwie okazało się, że odległości między poszczególnymi atrakcjami nie są duże i na dobrą sprawę całe miasto można zwiedzić “z buta”. Jedynie do cmentarzu Arlington oraz  Pentagon Memorial należało udać się metrem. Spakowałem więc suchy prowiant, do walizki włożyłem ciągle wilgotne ubrania (klimat zdecydowanie nie służył temu aby cokolwiek stało się suche.) i ruszyłem w miasto.

3. Białe kolosy pośród wycackanych trawników, czyli architektura Waszyngtonu.

W pierwszej kolejności kierowałem się aby zobaczyć Bibliotekę Kongresu oraz słynny Kapitol Stanów Zjednoczonych. Zerknąłem na mapę i okazało się, że po drodze czeka na mnie jeszcze jedna mała atrakcja czyli waszyngtońskie Chinatown. I rzeczywiście! Mała atrakcja to bardzo adekwatne wyrażenie. Szczerze powiedziawszy gdyby nie azjatyckie krzaczki na witrynach sklepowych nawet nie zorientowałbym się, że przekroczyłem jakąś niewidzialną granicę i znajduję się w innej dzielnicy. To nie znaczy, że nie polecam się tam wybrać. Okazała, barwna brama, zaprezentowana na zdjęciu poniżej, naprawdę zrobiła na mnie niemałe wrażenie.

Królestwo Chunjo na CH4

Po kilkudziesięciu minutach dotarłem wreszcie do kompleksu neoklasycystycznych, białych jak negacja hebanu budowli. W tym miejscu pokuszę się o podrzucenie tzw. protip’a. W słoneczne dni, słońce bardzo ostro odbija się od białych połaci, których w Waszyngtonie nie brakuje. Jeżeli chce się cokolwiek zobaczyć bez nieustannego mrużenia oczów, zdecydowanie polecam czarne okulary. Ja osobiście nie wyposażyłem się w ten gadżet i oczy miałem tak skośne, jak mieszkańcy dzielnicy, z której właśnie przyszedłem.

Jeżeli nie chcecie robić takiej pozycji na każdym zdjęciu -> polecam okulary!

Jeżeli chodzi o sam Kapitol oraz Bibliotekę, no cóż mogę powiedzieć, po prostu klasyka gatunku. Szczególnie ten pierwszy prezentuje się bardzo okazale zarówno od frontu jak i z tyłu, gdzie rozpościerał się widok na kolejną atrakcję, czekającą na mnie w tym dniu czyli – Kolumnę Waszyngtona. W stolicy budynki ze wszystkich stron otoczone są równym jak amerykańskie zęby, trawnikiem. Można się po nich przechadzać, co oczywiście czyniłem, gdyż były idealnie czyste pomimo tego , że przechadzały się po nich psy i inne zwierzaki. Przez to drugie mam na myśli wszechobecne wiewiórki, na które natykałem się dosłownie na każdym kroku. Pałaszowały gubione przez ludzi okruchy jedzenia i często dosiadały się na ławkach budząc zainteresowanie przechodzących turystów. Na trawnikach dosyć gęsto rozstawione były charakterystyczne amerykańskie poidełka. Jednak smak pompowanej z nich wody przywodził na myśl moment zachłyśnięcia się podczas kąpieli w basenie. Charakterystyczny posmak chloru jest o wiele bardziej ostry niż ten, który znamy z polskiej wody z kranu.

4. Klimatyzowane muzeum i loty w kosmos.

W dalszej kolejności, zmęczony już żarem lejącym się z południowego nieba, zdecydowałem się na odwiedzenie jednego z waszyngtońskich muzeów. Na pierwszy ogień poszła Narodowa Galeria Sztuki w Waszyngtonie. Zachęcony obecnymi tam pracami Van Gogha i Moneta ruszyłem zwiedzać. Oczywiście jak to z każdą wielką galerią sztuki, zmysły poznawcze człowieka nie są w stanie w kilka godzin skupić takiej samej uwagi na napotykanych dziełach. W związku z czym po którejś z kolei sali, przyspieszyłem trochę krok aby zobaczyć te najbardziej cenne zasoby kolekcji. O dziwo można było bez problemu i bez kolejki przyjrzeć się takim obrazom jak “Autoportret” Van Gogh’a czy “Tygrys i wąż” Delacroix’a. Od razu przypomniała mi się wizyta w nowojorskim MoMMA, gdzie tłum zgromadzony pod Gwieździstą Nocą Van Gogha mógł przywodzić na myśl sporą manifestację. Podobną do tej, którą napotkałem przed Białym Domem. Ale nie uprzedzajmy faktów. Kontynuując, pokręciłem się jeszcze chwilę po salach z wystawami, zerknąłem na zegarek i wyszedłem z muzeum. Jeżeli chodzi o cenę to wejście do National Gallery Of Art w Waszyngtonie, jest całkowicie darmowe.

Chciałbym zobaczyć jakie foto wyszło panu po lewej stronie.

Idąc za ciosem, ruszyłem do pobliskiego Muzeum Lotnictwa k*rwa jego mać. Mimo, że jestem kompletnym laikiem w tym temacie, podwieszone eksponaty naprawdę przykuły moją uwagę. Pełna nazwa tego miejsca to Narodowe Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej. I rzeczywiście, rozpiętość wystawionych modeli jest ogromna i można podziwiać zarówno pierwszy samolot silnikowy Flyer I skonstruowany w 1903 r. przez braci Wright, jak i pokaźnych rozmiarów statki kosmiczne. Główną atrakcją jak już wcześniej wspominałem jest prom kosmiczny Discovery. Umiejscowiony w ogromnej hali wahadłowiec zgromadził wokół siebie masę turystów. I nie ma się czemu dziwić. Jeżeli ktoś nie ma zbyt dużo czasu to warto wybrać się do tego muzeum tylko po to, żeby zobaczyć właśnie ten statek. Gwarantuję niezapomniane przeżycia. Zwłaszcza, że cena wstępu do muzeum nie jest wygórowana i wynosi okrągłe 0$.

2017 Space Odyssey

5. Mauzoleum Lincolna i Kolumna Waszyngtona

Po zwiedzaniu podniebnych potworów udałem się w kierunku białego obelisku górującego nad stolicą, który przyglądał mi się bacznie przez cały czas gdy eksplorowałem stolicę. Pomnik Waszyngtona, bo taką nosi nazwę, umiejscowiony jest na niewielkim wzniesieniu i przez swoje rozmiary rzuca dość pokaźny cień. Jest to dobry czas, aby w tak upalny dzień w jaki przyszło mi zwiedzać, usiąść się na wygładzonym trawniku, odetchnąć trochę i przemyśleć dalszą trasę. W tym dniu czekało na mnie jeszcze Mauzoleum Lincolna oraz chyba najbardziej rozsławiona na świecie atrakcja Waszyngtonu czyli Biały Dom. Po, krótkiej przerwie, w trakcie której podziwiałem wystrzelony, stożkowaty i biały jak skóra albinosa obelisk otoczony dookoła powiewającymi dumnie amerykańskimi flagami, ruszyłem dalej.

Widok tuż zza Kapitolu na górującą Kolumnę Waszyngtona – zalecam się tam wybrać!

Jak już wcześniej wspominałem wszelkie atrakcje są umiejscowione dosłownie obok siebie. Tak więc po kilku chwilach wspinałem się już na schody historycznego mauzoleum. Jest to jedno z tych miejsc, które gromadzi wokół siebie setki jak nie tysiące turystów. Tak więc aby zobaczyć sławny posąg trzeba przebić się przez niemały tłum. Sama wizyta w mauzoleum przywodziła mi na myśl spacer po ateńskim Akropolu, a nie po budowli powstałej niecałe sto lat temu. W centralnym punkcie świątyni na okazałym tronie usadowiony był niczym grecki bóg ubrany w dwudziestowieczne szaty, jeden z najbardziej sławnych prezydentów USA czyli Abraham Lincoln. Jeżeli znaleźlibyście w swojej kieszeni banknot pięciodolarowy to na froncie widnieje wizerunek prezydenta, a na odwrocie upamiętniającego go mauzoleum. Jako, że na zwiedzanie miałem przeznaczony tylko jeden dzień, musiałem liczyć się z czasem, także po tej szybkiej wizycie, z rozpędem ruszyłem pod Biały Dom aby zdążyć przed nadejściem nocy.

Deptanie trawnika ku Mauzoleum

6. White House – Biały Dom w Waszyngtonie

“Myślałem, że można podejść bliżej”, “Myślałem, że można go zobaczyć od frontu”. Takie myśli przelatywały mi przez głowę gdy patrzyłem na tylną część Białego Domu odgrodzonego zasiekami i pilnowanego przez hordę uzbrojonych strażników. Po krótkiej konsternacji i rozmowie z Amerykaninem okazało się, że wybrałem złą drogę. Oczywiście, że można zobaczyć Biały Dom z jego najbardziej charakterystycznej części, trzeba było przejść tylko jeszcze z jakieś 500 metrów. Po pół godzinie dotarłem do właściwego miejsca. White House przywitał mnie wielką manifestacją. Nie wiem czy jest tam tak codziennie czy tylko w te dni, w których prezydent Trump w nim przebywa ale hałas był przeogromny. Aktywiści krzyczący przez charakterystyczne megafony, ludzie wyśpiewujący ballady do albo przeciw Trump’owi, Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się takiego widoku w żadnym stopniu. Na dachu białego domu obecny był uzbrojony w karabinek snajperski strażnik, kontrolujący sytuację za pomocą ogromnej lornety.

Krzyki i wrzaski pod białym domem.

Po tak wyczerpującym i długim dniu zasłużyłem na posiłek, który godnie uzupełniłby spalone kalorie. Kuchnia amerykańska jest przepyszna. Szybka wizyta w Five Guy’s wymieszała serotoninę z dopaminą w moim mózgu. W radosnym nastroju wróciłem więc do mojego smutnego hostelu. Jak to po śmieciowym jedzeniu szybko zmorzył mnie sen. Regeneracja była jednak wskazana. Na drugi dzień również miałem uszykowane kilka atrakcji.

Snajper na dachu

7. Drugi dzień – Pentagon Memorial i Cmentarz Arlington.

Ponownie poranek i ponowne ułożenie planu dnia. Szybkie śniadanie potem wizyta na stacji metra i zakupienie kilku przejazdów nabitych na kartę. Metro waszyngtońskie w porównaniu z nowojorskim określiłbym mianem sterylnego. Nie było w nim też tłumów. Chwila konsternacji, odczytanie odjazdów i przyjazdów i już znalazłem się w kolejce, która wiozła mnie do celu. Dwa przejazdy metrem wyniosły mnie, jeżeli dobrze pamiętam ok. 7-8 dolarów. Wyjście ze stacji, kilka kroków i już znalazłem się w środku instalacji muzealnej określonej mianem Pentagon Memorial. Stanowi ona upamiętnienie katastrofy z 11 września 2001 r. Są to po prostu ustawione jedna za drugą ławki, na których wypisane są imiona poległych w katastrofie ofiar. Wokół nich posadzone są niewielkich rozmiarów drzewa klonu. Całość wydała mi się w wysokim stopniu estetyczna i przemyślana.

Pentagon Memorial

Na zakończenie udałem się do położonego jakieś 1.5 mil dalej Cmentarza Narodowego w Arlington. Nigdzie wcześniej nie zostałem tak skrupulatnie przeszukany przed wejściem. Uzbrojeni po zęby wojskowi strażnicy, zajrzeli dosłownie w każdą kieszeń. Musieliśmy sprezentować również rzeczy z plecaków i wpisać się na specjalną listę odwiedzających. Naszło mnie podejrzenie, że być może zrobili to po prostu z nudów. W pobliżu nie było tłumów turystów, a jak się okazało na liście byliśmy w tym dniu piątymi zwiedzającymi. Tak więc dla atrakcji i przełamania prozy dnia strażnicy postanowili trochę się pobawić. Nie mniej jednak po przejściu uciążliwej procedury przekroczyłem bramy cmentarza.

Szerze powiedziany wcześniej taki widok widziałem jedynie na amerykańskich filmach. Równo i symetrycznie ustawione nagrobki weteranów wojennych kontrastują z słynącymi z przepychu i zdobień polskich cmentarzy. Teren nekropolii jest przeogromny. Jest tam pochowanych ponad czterysta tysięcy zmarłych członków sił zbrojnych oraz weteranów wojennych wszystkich wojen, w których brały udział Stany Zjednoczone, od początku ich powstania.

Cmentarz Narodowy w Arlington

Podsumowanie.

I to by było tyle jeżeli chodzi o mnie i o to co zobaczyłem oraz czego doświadczyłem podczas mojej dwudniowej wizyty w Waszyngtonie. Pewnie mógłbym wymienić jeszcze kilka pomniejszych obiektów, które minąłem po drodze, a które być może wypadły mi z głowy. Skupiłem się więc na tych najważniejszych atrakcjach, które w ciągu dwóch dni, ze spokojną głową i bez pośpiechu można obejść. Wyciśnięcie Waszyngtonu w tak, krótkim czasie jest naprawdę możliwe. Dodatkowo, jeżeli ktokolwiek czyta tego bloga to bardzo go proszę o podzielenie się z innymi nieczytającymi w komentarzu co jeszcze ciekawego można zobaczyć w stolicy USA. POZDRO!

Kilka innych postów traktujących o podróżach po Stanach:

  • Zwiedzanie Chicago – jeden dzień w wietrznym mieście. Co warto zobaczyć?
  • Filadelfia – co warto zobaczyć? Zwiedzanie najlepszych atrakcji
  • Las Vegas (USA)- jak wygląda światowa stolica hazardu
  • Greenpoint – polska dzielnica w Nowym Jorku
  • Jak pachnie Brooklyn. Relacja z podróży do Stanów Zjednoczonych

Artykuł Waszyngton w dwa dni – czyli jak wycisnąć stolicę USA pochodzi z serwisu jakPoleciec.



This post first appeared on Jakpoleciec.pl - Blog Podróżniczy, please read the originial post: here

Share the post

Waszyngton w dwa dni – czyli jak wycisnąć stolicę USA

×

Subscribe to Jakpoleciec.pl - Blog Podróżniczy

Get updates delivered right to your inbox!

Thank you for your subscription

×